środa, 10 marca 2010

The Hurt Locker

Tym razem trochę od czapy, ale że trzeba gdzieś wylać swoje żale odnośnie felernie rozdanych Oscarów, to dziś będzie filmowo i mainstreamowo.

Nie powiem chyba nic odkrywczego stwierdzając, że Oscary dla The Hurt Locker są zwykłą polityczną manifestacją przeciwników amerykańskiej interwencji w Iraku. Z punktu widzenia czysto warsztatowego film jest najwyżej niezły ("uuu , znawca się odezwał...")

Pierwsza rzecz jaka wkurza to bohaterowie. Niby historia oparta na prawdziwych postaciach, a cuchną sztampą na kilometr. Główny bohater to przecież prawie że Mel Gibson z Zabójczej Broni wrzucony w sam środek irakijskiego bajzlu. Wyluzowany twardziel, który nie ma nic do stracenia, impulsywny, niepokorny, i tandetny że chuj.

Dalej: operatorka. Pan operator tak strasznie stara się udawać pseudodokumentalną konwencję, że aż kurwica bierze od ciągłych krótkich najazdów i odjazdów. Jest w tym też pewna niekonsekwencja, bo już w pierwszej scenie pojawiają się bardzo ładne ujęcia w zwolnionym tempie pokazujące w niemal artystyczny sposób wybuch czy upadającą łuskę po pocisku. Nie rozumiem zatem dlaczego operator nie mógł rozedrganej w opór kamery zachować tylko dla dynamicznych scen, a zamiast tego dyga tą kamerą nawet w najbardziej nieadekwatnych do tego momentach.

Kolejna rzecz: scenariusz/morał. Nie wiem czy mogę tę arcyrewolucyjną i oryginalną konkluzję filmu zdradzić, ale chyba sarkazm zawarty w niniejszym zdaniu jest na tyle wymowmy, że nie trzeba nic więcej na ten temat dodawać. Zawarta na końcu banalna krytyka amerykańskiego konsumpcjonizmu, stawianego w opozycji do skrajnie nędznej wojennej rzeczywistości Iraku nie przemówiła do mnie ani trochę. 

Jedno trzeba temu filmowi oddać: trzyma w napięciu. Oj trzyma. Zanim zdążyłem się  do niego zrazić siedziałem jak na szpilkach. 

Uff, Już mi lepiej ;)
z głośników: Ulver - Let The Children Go. booosssssskieee.....