poniedziałek, 20 grudnia 2010

Don Van Vliet (1941-2010)


Z lekkim poślizgiem mały chołd dla Kapitana...

I z tej okazji dokument BBC na temat twórczości tego niezwykłego muzyka:

LINK DO CZĘŚCI PIERWSZEJ

Lucifer Rising


Niespełna półgodzinny film Kennetha Angera, naczelnego okultysty i astrologa muzycznego światka lat 60. i 70. Hipnotyzujący, transowy, rytualistyczny obraz pełen odniesień do starożytnych kultów (Egiptu, czy Celtów) w połączeniu z buchającym żywiołem natury i współczesnym crowley'owskim okultyzmem (sam Crowley pojawia się w postaci fotografii na ścianie). Tworzony od 1966 roku, ostatecznie pojawił się w 1980, choć gotowy był już w 1972 (oesu, pogubić się można...). Za aktorów oprócz samego reżysera robią takie sławy jak Marianne Faithfull, Jimmy Page, czy autor ścieżki dźwiękowej Bobby Beausoleil, wspólnik Charlesa Mansona odsiadujący obecnie dożywotni wyrok za morderstwo. Muszę jednak przyznać, że to właśnie muzyka mnie najbardziej w tym filmie zauroczyła.

Miał ją pierwotnie skomponować Jimmy Page, ale problemy narkotykowe mu to skutecznie uniemożliwiły, rozwlekając prace nad soundtrackiem na 3 lata, które przyniosły zaledwie 25 minut niezadowalającej Angera muzyki. Z Beausoleil'em też nie było za wesoło. Panowie popadli w konfilkt, a Beausoleil'a po drodze aresztowano... Jednak efekt końcowy jest naprawdę wyśmienity. Ambientowo, psychodelicznie, nieco space'owo a nawet trochę prog rocka można w tym wyczuć. ALE... na niekorzyść oryginalnego soundtracku reedycja z 2005 roku zawiera dodatkowe, niepublikowane wcześniej nagrania pod szyldem Lucifer Rising Sessions, które moim skromnym zdaniem biją pierwotny zestaw na głowę. Jest tu znacznie bardziej różnorodnie, od eksperymentalnych folkujących wstawek, po brudny bluesujący rock. Masa improwizacji, swobody, zmian nastroju. Fakt, w mniejszym stopniu wpisuje się to w hipnotyczno-obrzędowy nastrój filmu, ale jako autonomiczna płyta sprawdza się świetnie.

niedziela, 19 grudnia 2010

Rhythm Devils - The Apocalypse Now Sessions


To jest dopiero perełka. I mam to na kasecie! Odkryty zupełnie przypadkiem w bliżej nieokreślonym sklepie muzycznym w bliżej nieokreślonym kraju (na pewno nie w Polsce) projekt perkusisty The Grateful Dead i jego alternatywny soundtrack do Czasu Apokalipsy. Eksperymentalna, transowa, plemienna podróż do jądra ciemności, okraszona brzmieniem wszelkiej maści perkusjonaliów i innych etnicznych instrumentów. Genialny album. Nie dość, że nie do dostania fizycznie, to nawet ściągnąć nie ma skąd! Ale zachęcam do wytężonych poszukiwań. Warto.

sobota, 18 grudnia 2010

Karpaty Magiczne - wywiad


kolejny bardzo ciekawy wywiad z Anną Nacher i Markiem Styczyńskim. Polecam lekturę.
WYWIAD NA ERA MUSIC GARDEN

piątek, 3 grudnia 2010

Grails "Acid Rain"


Noooo tooooo skoro już przy Grailsach jesteśmy, to muszę napisać o genialnym, nabytym na OFFie DVD "Acid Rain". Jest to zestaw klipów do kawałków z płyty Doomsdayer's Holiday plus kilka nagrań koncertowych i trochę oldschoolowych materiałów archiwalnych z wczesnego okresu ich działalności.

To co najbardziej urzeka w całym zestawieniu, to genialny VHSowy klimat, zarówno klipów, jak i nawet menu i poligrafii. Wszystko utrzymane jest w stylistyce tandetnych taśm z lat 90. i robi to zajebiste wrażenie. Lo fi jak siemasz. Same klipy to fragmenty najróżniejszych filmów, materiałów archiwalnych i cholera wie czego jeszcze. W połączeniu z muzyką tworzy to niezwykle osobliwą całość. Ciężkie do dostania, do ściągnięcia chyba jeszcze trudniejsze (jaki paradoks), ale warto to dorwać.

Zak Riles


Zak Riles, czyli członek ukochanej przeze mnie kapeli Grails ze swoją pierwszą (i chyba póki co jedyną) solową płytą. Jest dużo akustycznego, folkowego grania, ale i znany dobrze z jego macierzystej formacji psychodeliczny klimat, a nawet grailsowy repertuar (konkretnie motyw z Silk Rd). Płyta nie jest może zbyt oryginalna, ani tym bardziej nie odstaje za bardzo od zespołowych dokonań Rilesa, ale słucha się tego naprawdę dobrze. "Before the Refuge" z żywszymy perkusjonaliami i iście wschodnim motywem jest naprawdę wkręcającym numerem. Poza tym jako fan naiwnie łykam wszystko co mi ci goście podrzucą.

Taj Mahal Travellers "July 15, 1972"


Napierdalam dzisiaj pościki jak szalony...

Znów trochę japońszczyzny, z podobnej kategorii co Tetragrammaton, jednak zdecydowanie bardziej abstrakcyjne, przestrzenne, psychodeliczne granie. Syntezatorowe plamy, szamańskie delayowane głosy, dzwonki, gitarowe fuzzy, dronowe przestrzenie, długie improwizowane kompozycje, oraz cała masa innych mniej lub bardziej standardowych instrumentów. Zajebiście intrygująca płyta.

Za to na ubuweb jest dokument o TMT w trasie.

Tetragrammaton "Elegy For Native Tounges"


Rewelacyjna muzyka improwizowana z Japonii. Od razu propsy za nazwę i okładkę. A sama zawartość jest jeszcze ciekawsza. Dronowa gra liry korbowej, dziki saksofon, subtelna gitara i free-jazzowa, opętańcza, choć nadal lekko przytłumiona gra perkusji. Niesamowicie hipnotyzujący, transowy chaos. Dużo w tym jazzu, a jednocześnie przesiąknięte jest takim eterycznym, psychodelicznym, etnicznym klimatem (zwłaszcza w utworze Santa Sangre). Rewelka.

Jest to wydawnictwo dwupłytowe, gdzie drugi krążek zapełniają nagrania live. Kawałek Oresteia in One Part to jedna z najlepszych pozycji całego albumu....

The Source


Gorąco polecam film z 1999 roku pt. The Source. Sylwetki trzech najważniejszych przedstawicieli ruchu beatników: Allena Ginsberga, Jacka Kerouaca i Williama Burroughs'a opowiedziane w całej masie archiwalnych materiałów video, przerywanych występami Johnnego Deppa, Johna Turturo i Dennisa Hoppera, którzy recytują fragmenty tekstów ww pisarzy. Do tego nieco o Nealu Cassidym, Kenie Kesey'u, itd. oraz zarys historyczny całego ruchu, również w kontekście późniejszego pojawienia się hipisów.

Teeth Of The Sea


W ramach przerwania milczenia na blogu, którego i tak nikt nie czyta postanowiłem zareklamować niezwykły zespół z Wysp, którego drugi album "Your Mercury" właśnie się ukazał (oczywiście nie u nas), Teeth Of The Sea.

Pierwsza płyta tej kapeli mnie rozwaliła. Błędnie wrzuceni do szufladki post-rock (pewnie przez ukochaną przez pocztowców marynistyczną tematykę w nazwie i tytule płyty "Orphaned By The Ocean"), TOTS zaprezentowali na niej mieszankę wyciszonego, przestrzennego psychodelicznego rocka z wzniosłym, chwilami jazzującym brzmieniem trąbki i mocno dronowym podejściem do tematu. Utwór Latin Inches do dziś świdruje mi we łbie... Druga płyta przynosi przede wszystkim znacznie bardziej elektroniczne brzmienie. Szerokie zastosowanie syntezatorów, a nawet taneczne retro bity jak choćby w Cemetery Magus z początku mnie zaskoczyły, ale od razu je łyknąłem. Mniej tu ambientu i ciężkiego klimatu, a więcej krautrockowej psychodelii. Ciężko mi powiedzieć, czy bardziej podoba mi się to od pierwszej płyty, ale zdecydowanie podoba mi się, że chłopaki kombinują i się nie powtarzają. Ciekawe w przypadku tego bandu jest też minimalistyczne podejście do perkusji, której albo nie ma w ogóle, albo ogranicza się do toma, werbla i jednej blachy. Poniżej zresztą wykonanie kawałka z pierwszej płyty Swear Blind the Alsations Melting.