piątek, 27 maja 2011

Master Musicians of Bukkake w ramach serii Latitudes

Czyli o kolejnym ekscytującym zakupie, tym razem dokonanym podczas baaaardzo długo przeze mnie wyczekiwanego koncertu MMoB w Powiększeniu.


Okładka mojego egzemplarza jest nieco inna, ale nie zmienia to faktu, że mimo uboższej oprawy graficznej płyta okazała się świetnym zakupem. Swoją drogą przy stoisku stałem chyba z pół godziny, walcząc z wewnętrzną potrzebą chwycenia całego asortymentu, jebnięcia sprzedawcy z dyni i zwiania z klubu. Ostatecznie skończyło się na ww winylu i koszulce. Zdecydowałem się na tę pozycję z dyskografii MMoB, bo była to płyta, z którą byłem najmniej osłuchany (o ironio, poza tym Totem One mam na CD...), i która wydawała mi się największym rarytasem (Totemy 2 i 3 pojawiają się czasem tu i ówdzie w polskiej rzeczywistości). Pierwsza strona to eteryczny, transowy jam, zaś druga to już psychodeliczny, krautujący, jadący kawałek, który zresztą w wykonaniu koncertowym wciągnął mnie bezgranicznie. Jeden z cudowniejszych gigów jakie pamiętam i jedna z bardziej inspirujących kapel.

Auris Apothecary

Polecam zapoznać się z ofertą tej nadzwyczajnej wytwórni. Kompletnie nowy wymiar pojęcia D.I.Y. Albumy wydawane na dyskietkach, rolkach taśmy, szpulach, i innych kompletnie wykręconych nośnikach, a wszystko w przepięknych, limitowanych, ręcznie wykonanych opakowaniach, czasem równie zaskakujących co sam format nagrania (np. tuba, woreczek, puszka). Nieprawdopodobna inicjatywa i absolutnie genialna oferta. Sprawdźcie koniecznie!



sobota, 26 lutego 2011

days of good hunting...

No proszę, wizyta w nowo otwartym outlecie empikowym zakończyła się sukcesem na niespodziewaną wręcz skalę.


Poet Rock Musicians of the Desert, czyli dwupłytowa kompilacja poezji Jima Morrisona i Captaina Beefhearta. Osobliwe zestawienie i osobliwa grafika. Jeszcze niesłuchane.


No Material, a w składzie Ginger Baker, Sonny Sharrock (!!!), Peter Brotzmann (!!!), Nicky Scopelitis i Jan Kazda. Kupiłem w ciemno. Właśnie wybrzmiewa z głośników piękny noisowy popis Sharrocka. Mniam.


Genghis Tron - Board Up The House. Wiadomo.


A to największe zaskoczenie. Wspólny soundtrack J. Spacemana i Sun City Girls do filmu w reżyserii Harmony Korine. Filmu nie znam, J. Spacemana w sumie też nie, ale znaleźć płytę SCG w naszym polskim padole to nie lada zdziwka. Też kupiłem w ciemno, choć nie jest to ich regularna płyta, ale naprawdę mi zasmakowała. Jest tu trochę bardziej tradycyjnej filmowej klasyki, trochę eksperymentalnych odjazdów, dużo przestrzeni. Bardzo przyjemny album.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Holy Sons "Drifter's Sympathy"


Przemistrzowska jest ta płyta... Solowy, autorski projekt perkusisty ukochanych Grailsów, Emila Amosa, który w mocno nietuzinkowy sposób podchodzi do tematu psychodelicznego grania udowadniając, że w obrębie kwaśnych folkowych jazd można wciąż zrobić coś ciekawego. Są i wschodnio brzmiące melodie, i trochę songriwterskich ciągot (jak chociażby okraszony minimalistyczną elektroniczną perką utwór tytułowy, czy "More Miad Briars"), jak i transowe, nieco acid mothersowe riffy (Drifter's Dub). Płyta zaskakuje i się nie nudzi. Nie wszystko tu oczywiście jest jakieś orgazmiczne, ale naprawdę ma swoje momenty. Cudeńko.

niedziela, 23 stycznia 2011

Child Abuse "Cut and Run"


Po pierwszym koncercie Child Abuse w Polszy moja znajomość ich muzy długo pozostała jedynie na poziomie zawartości myspace'a oraz rozkosznego wpierdolu, jaki muzycy mi sprawili w stołecznym klubie Neo. Żadnej płyty nie udało mi się dorwać w sieci w całości, a egzemplarz nabyty na gigu okazał się felerny. Trzeba jednak dodać, że doświadczenie tych dźwięków na żywo do dzisiaj uważam za jedno z intensywniejszych koncertowych doświadczeń życia. 

Aż tu nagle rok później panowie znów mi o sobie przypominają wracając do Wawy z nowym materiałem. Zapoznałem się z nim dopiero po koncercie w Saturatorze (który chyba nawet bardziej niż poprzedni rozłupał mnie w drobny mak), kiedy to nagle odkryłem, że zdobycie tego materiału jest już nieco łatwiejsze (oczywiście nadal zachęcam do kupna tej płyty, bo kurewsko warto). "Cut And Run" to potężna mieszanka awangardowego grindu, syntezatorowego noise'u, nieco meshuggowych polirytmii, przekozackiej, gęstej sekcji i syntetycznych, elektronicznych eksperymentów. Trashowe blachy, siarczysty, przesterowany bas, chatoyczne, oldschoolowe syntezatory.... kurwa, miód! Mój faworyt "Opportunity Zone" jedzie jakby Charles Manson zapierdzielał monster-truckiem po placu zabaw, pełnym przerażonych, uciekających w amoku różowych króliczków. Ahhh, a man can dream... Muza cholernie intensywna, przemyślana i konkretna.

Child Abuse / Zs split


Czas odpocząć od pseudo-folkowych pitoleń i przyjebać po bani. Od czasu niedawnego, drugiego już w moim życiu koncertu Child Abuse nie mogę wyjść z podziwu dla geniuszu i potęgi brzmienia, jakie ci goście stworzyli. Na płytach jebnięcie oczywiście siada w porównaniu z ogłuszającym rykiem, jaki panowie serwują na żywca, ale za to techniczne popisy owych panów są czytelniejsze i nieco łatwiejsze do zrozumienia. Tutaj chłopaki prezentują się na 7-calowym splicie u boku równie intrygującej kapeli Zs, którą miałem okazję się zachwycać na zeszłorocznym OFFie. Całe wydawnictwo to zaledwie nieco ponad 7 minut muzyki, ale za to jakiej. Child Abuse w kawałku "Hat and Beard" serwuje standardowy zestaw łamańców, ryków i syntetycznych noise'ów, zaś "Conversations" to miniaturka, która dziwnym, frywolnym biciem w miarę płynnie przenosi nas do tworu Zs pod zajebistym tytułem "In My Dream I Shot A Monk". Panowie wydzierają się i zdzierają struny, tworząc kakofoniczną, chaotyczną mantrę. Nie wiem jak komponuje się tego typu rzeczy i jak tu wyłapać strukturę, która niewątpliwie tam jest, ale jest dla mnie zupełnie nie do pojęcia. Tak czy siak super kawałek.

The Vim & Vigour Of Alvarius B & Cerberus Shoal


Split Alvarius B i Cerberus Shoal, na którym oba projekty przedstawiają swoje interpretacje tych samych trzech kompozycji. Nie wiem dokładnie jaki wkład twórczy mieli konkretni muzycy w poszczególne utwory, ale efekt jest bardzo ciekawy, choć muszę niestety przyznać, że wydanie Cerberus Shoal znacznie bardziej mnie urzekło. Otwierający "Dings" w wykonaniu Alvariusa trochę się nie klei próbując na siłę łączyć nieco drażniące pseudo-spoken-wordowe zwrotki (spoko), z bardziej melodyjnymi refrenami (powiedzmy). Pozostałe dwa kawałki to już klasyczne, bardzo intymne, brzydkie, nieco fałszowane balladki. Zgrzytliwe, aczkolwiek urzekające. Jednak to co z tym materiałem zrobili Cerberus Shoal to już istna poezja. "Blood Baby" z nieco bałkańskim zacięciem nasuwa na myśl A Hawk And A Hacksaw, choć więcej tu jednak eksperymentalizmu. Zaśpiewane chóralnie, prawie a capella (nie licząc wrzawy w tle, czy okazyjnych dzwonków i zamykającej utwór trąbki przebijającej się przez świąteczny harmider) "Viking Christmas" jest po prostu piękne i cholernie wzruszające. Zaś "Dings" to epicki, niemal 20-to minutowy folkowy majstersztyk. Niestety przy tak rozbudowanych, bogato urozmaiconych, awangardowych aranżach smucenie Alana Bishopa wypada trochę ubogo.

sobota, 15 stycznia 2011

David Eugene Edwards: The Preacher

Byłem bardzo mile zaskoczony znajdując ten dokument na tym blogu (który zresztą gorąco polecam), jednak już samym filmem się trochę zawiodłem. Ale o tym zaraz.

Film powstał jeszcze za czasów istnienia 16 Horsepower, toteż zaczynamy od niezwykłego przywileju bycia na planie teledysku ww kapeli, jak i potowarzyszenia im podczas akustycznej próby. Film jednak oczywiście skupia się przede wszystkim na osobie lidera, wokalisty i głównego mózgu zespołu, postaci tyle kontrowersyjnej co intrygującej, człowieku, który mimo radykalnych, konserwatywnych poglądów wyrażanych w nie mniej ekstremalny sposób, nie przestaje przyciągać do siebie kolejnych fanów i fascynatów. I tu pojawia się w moim przypadku pewien problem, bo obrazowałem sobie Edwardsa, jako tego fanatycznego proroka, który z ogniem w oczach posyła niewiernych do piekła i wojuje krzyżem na lewo i prawo. A tu nagle jawi mi się nieśmiały, staroświecki, rodzinny człowiek, który dopiero na scenie zamienia się w dzierżącą miecz prawą rękę Boga. I ten dysonans trochę mi się gryzie, aczkolwiek wiąże się to chyba tylko i wyłącznie z moim, jak się okazuje wypaczonym obrazem Edwardsa... Albo z faktem, że dokument najwięcej uwagi poświęca jego życiu osobistym, a nie poglądom na muzykę, wiarę, religię, bogobojność, itd. Trochę więc tu wieje nudą, bo ja osobiście pytałbym pana Edwardsa o zupełnie inne rzeczy, ale nadal film na pewno tłumaczy w sporym stopniu życiową i duchową drogę, jaką obrał lider 16 Horsepower i Woven Hand.


Howl


Film z 2010 z rewelacyjną, wg mnie, rolą Jamesa Franco. Perfekcyjnie oddał on maniery Ginsberga, jego sposób mówienia, głos, nie wspominając już o niezwykłym fizycznym podobieństwie (no może nie jest tak brzydki jak Allen...). Film funkcjonuje równolegle na paru płaszczyznach przeplatając ze sobą wątek biograficzny Ginsberga (ukazany w paradokumentalnej konwencji jako wywiad z samym poetą), jego pierwszą recytację tytułowego wiersza, opatrzoną ilustrującymi go animacjami (chwilami nieco dosłownymi, ale nadal całkiem zacnymi), oraz proces sądowy, jakiego Ginsberg doczekał się w związku z publikacją Skowytu. Film więc w ciekawy sposób ukazuje nie tylko sylwetkę samego poety, ale też nakreśla ogromny wpływ jaki na współczesną kulturę, obyczajowość i wolność słowa (dobra, może przeginam nieco z patosem...) miał jego najsłynniejszy utwór. Tak czy siak, warto obejrzeć.

czwartek, 13 stycznia 2011

Crow Tongue "Ghost Eye Seeker"


Płytka zalega mi na dysku już jakiś czas, a dopiero teraz poświęciłem jej nieco więcej uwagi. I muszę przyznać, że strasznie się wkręciłem. Niesamowicie duszny, pogański, rytualistyczny klimat. Ściana zgrzytów i dronów stanowi tu tło dla bardzo intrygującego autorskiego instrumentu guimbri-banjo, czyli, mówiąc krótko, basowgo banjo przerobionego na modłę marokańskiej lutni guimbri, czego efektem są przybrudzone, lekko sitarowe melodie, które przewodzą poszczególnym kompozycjom. W kawałku "Seeker: Seeker Chant" gęste noisy ustępują już bardziej wyraźnym i stonowanym perkusjonaliom a przewodnikiem przez tę zapadłą pogańską puszczę staje się niski, posępny głos wokalisty. W ogóle wokale są zajebiście ciekawe. Trochę okultystyczne, nieco wręcz gotyckie, ale jednocześnie bardzo szlachetne ("Candle, Corpse, and Bell"). Muszę koniecznie wyłapać inne produkcje tego zespołu.

środa, 12 stycznia 2011

Ajilvsga "The Harvest"

Rewelacyjny psychodeliczno-dronowy materiał, zagrany z bardzo swobodnym, improwizowanym feelingiem. Nieco arytmiczne i chaotyczne dzwonki, bębenki oraz grzechotki uzupełnione są kakofonicznym zawodzeniem wszelkiej maści akustycznych instrumentów, od sazów, gitar, tarów, po wiolonczelę czy flety (chyba... czy cokolwiek tam wybrzmiewa). Melodii jest tu niewiele, ale jest za to niezwykle gęsta, zadymiona przestrzeń etnicznych eksperymentów.

Wolf Eyes & Anthony Braxton "Black Vomit"

W sumie jak inaczej mogła się zakończyć współpraca jednego z najwybitniejszych free-jazzowych saksofonistów i czołowych przedstawicieli noise'u, jak nie pełnym rozkurwem? Braxton robi tu wszystko, od bardziej typowych swobodnych improwizowanych zagrywek, do bardziej monolitycznych dronów, które wraz z siarą serwowaną przez panów z Wolf Eyes mieli mózg doszczętnie. Bardzo bad-tripowe, intensywne doświadczenie.